Możecie wierzyć albo nie. Do mojego przyjazdu podobno był spokojniutki jak aniołek. Jak przyszło co do czego to wtedy zachciało się jeść, pić i nie chciało się spać.
Mama Miłoszka robiła wszystko co można żeby zasnął. Niestety. Pierwsze półtorej godziny w plecy, aż rumianki w skrzyni zwiędły od temperatury. A było dosyć upalnie.
To również przyczyniło się do tych uroczych fochów. Trochę cierpliwości i jednak udało się zrobić kilka fotek.
Zapraszam do oglądania